Tytuł
Charków, Katyń, Miednoje. Polskie cmentarze wojenne [recenzja archiwalna]
Redakcja:
Opracowanie graficzne:
Tłumaczenia:
Wydawca:
Miejsce wydania:
Data wydania:
Opis:
Identyfikator ISBN:
Andrzej Spanily
Andrzej Spanily
na język angielski Jean Ward, na język rosyjski Tatiana Kopats
ASP Rymsza
Gdynia
2000
ss. 232
83-914184-2-1
Do not w Bibliografii Katyńskiej dołączamy recenzje, pisane w latach dziewięćdziesiątych i na początku XXI wieku przez Włodzimierza Dusiewicza, pierwszego prezesa Zarządu Federacji Rodzin Katyńskich (1993–2006). Teksty były publikowane na łamach biuletynu „Rodowód”, wydawanego przez Andrzeja Spanily, prezesa Rodziny Katyńskiej w Gdyni. Są one znakiem czasu: widać w nich emocje, jakie towarzyszyły ukazywaniu się kolejnych książek o tematyce katyńskiej; widać, jak reagowało na nie (wówczas) wielotysięczne środowisko Rodzin. Teksty Włodzimierza Dusiewicza same w sobie stanowią już dzisiaj źródło historyczne.
Mamy! Już się ukazał, już go w pośpiechu, z wypiekami na policzkach przeglądamy – od początku do końca: album cmentarzy katyńskich. Wiedziałem, wiedziałem, że będzie dobry, ciekawy i czytelny, ale dopiero jak wziąłem do ręki… „szczęka mi opadła”, jak mówi się na określenie zjawiska niezwykłego. Andrzeju! – skąd Ty bierzesz te wszystkie znakomite pomysły, a potem masz tyle siły i zdrowia, żeby je z takim kunsztem zrealizować? Chyba Opatrzność czuwa nad Tobą! Żyj nam jeszcze długo, długo!…
Byłem po trosze zorientowany, jaka będzie koncepcja tego naszego albumu, ale rzeczywistość mnie zaskoczyła. Są to w kolejności ułożone niby trzy cmentarze podane chronologicznie, tak jak były oddawane i poświęcane: Charków – Katyń – Miednoje. I taki jest tytuł albumu. Przejmująca grafika spadających orłów do lasu – niby współcześnie, a czuć w tym wielkiego Grottgera… Ale zaskakuje nas od samego początku pierwsza strona: kopia obrazu Jerzego Kossaka Bój pod Dytjatynem w 1920 roku. Obraz ten wprowadza nas w młodość naszych Ojców, ich zwycięską walkę o Niepodległą! Byli wtedy tacy młodzi, gotowi na wszystko… Na wszystko, co spotkało Ich za 20 lat, kiedy przyszło płacić życiem za zwycięską Bitwę nad Wisłą. Za zwycięstwo nad zarazą bolszewicką, szarańczą czerwoną lecącą kąsać żywą, zdrową, młodą Europę.
Następna strona to ledwo widoczny kontur ułana na koniu idącym stępa. I to też już odeszło razem z NIMI – nie ma już naszej kawalerii. „Ułani, ulani, malowane dzieci…” – zobaczymy ICH młodych i pięknych na następnych stronach albumu. Ale przedtem są teksty: ważne, dobre i potrzebne, tłumaczone na język angielski i rosyjski. Tym samym album staje się uniwersalny w swoim odbiorze tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dobór tekstów – już teraz dokumentów archiwalnych i historycznych – znakomity. Tak naprawdę mamy w ręku kompendium niezbędnych danych o Zbrodni Katyńskiej – wszystko nadal tłumaczone na angielski i rosyjski. I chociaż my znamy te „druki”, to przydadzą się one bardzo czytelnikom Zachodu – często nadal ślepym, i Wschodu – ciągle nadal zakłamanym i trwożliwym.
Wracamy do albumu. Po słowach wygłoszonych na uroczystości w Charkowie, możemy wreszcie zobaczyć ICH. Młodych, dzielnych, w mundurach lub bez, ułożonych w szeregu, jak w wojsku, na szarym, łagodnym tle. Wszystkie zdjęcia w sepii, co dodaje dodatkowego znaczenia upływu czasu, a jednocześnie podkreśla ICH epokę: wtedy robiono zdjęcia w takim brązowawym kolorze – był to szczyt techniki fotografii artystycznej. Zaraz potem widzimy ICH w służbie, w polu, na paradach, na rozmowach, normalnych, wolnych, szczęśliwych i młodych. Ale zmienia się tło na kolor zielony i zmienia się nastrój. Łza kręci się w oku: tacy piękni i tyle tylko z nich pozostało… Pamięć nie dała się zgładzić – ze zbiorów Muzeum Katyńskiego w Warszawie. Z tych młodych, uśmiechniętych i dzielnych zostały tylko te strzępy ułożone w gablotach, wyjęte i starannie oczyszczone przez ekipy ekshumacyjne i laboratoria uniwersyteckie. Eksponaty tak przedstawione sprawiają dużo większe wrażenie niż na niejednej wystawie IM poświęconej. A tak naprawdę ten album pełniej ukazuje Muzeum Katyńskie niż wydana wcześniej jubileuszowa książka pt. Muzeum Katyńskie w Warszawie.
Z tego tragicznego obrazu muzealnego przechodzimy do najważniejszej części albumu – ilustracji uroczystości na cmentarzu w Charkowie. Dopiero teraz zaczyna się prawdziwa uczta duchowa. I tak jest we wszystkich częściach: przemówienie, homilia i wystąpienie, zmiana koloru tła – w Katyniu na brązowy, zaś w Miednoje na kolor mundurów Policji Państwowej, granatowy. Album kończy znowu obraz Kossaka i też dotyczy roku 1920 – Bój pod Dytjatynem i Po bitwie. Obraz jakże trafnie dobrany i wymowny. I można powiedzieć, że to już wszystko… Nie, nie, to zaledwie połowa mego zachwytu nad albumem. Dopiero po zamknięciu tej ostatniej strony przychodzi refleksja – inna dla każdego z nas. Mamy na szczęście inne charaktery, odczucia i upodobania. Teraz szukam odpowiedniego, jednego, trafnego określenia na podziw nad twórcą tego DZIEŁA. Szukam, szukam w słownikach i niczego odpowiedniego nie znajduję. Ale znajdę, napiszę, daję na to słowo. Nawet w następnym numerze „Rodowodu” podam to określenie. To samo mogą zrobić wszyscy czytelnicy Biuletynu pod warunkiem, że już nabyli omawiany album, nasz album.
Od pierwszej do ostatniej strony zastosowano dodatkowo boczne ilustracje, tzw. skrzydełka w brązowej sepii. Są to jeszcze raz, inaczej pokazane eksponaty muzealne, wcięte w tekst książki. Są nimi w całości lub we fragmencie: manierki, pasy, sprzączki, guziki, szczoteczki do zębów, papierośnice, scyzoryki, klucze, naramienniki, gwiazdki, sygnety, zegarki, orzełki, różańce, krzyżyki, odznaczenia, gwizdki, łyżki, nieśmiertelniki, medaliki, buteleczki… To wszystko tak przemyślnie ułożone, że wzbogaca i dodatkowo ilustruje przedstawiony obok tekst. Tylko dobrze się temu przypatrzcie i wczytajcie, a przyznacie mi rację. Czy to nie jest jednocześnie hołd i sposób na zachęcenie do zwiedzania tych zbiorów w Muzeum Katyńskim? Komuś „szczęka opadnie”, jak to zobaczy. Dopiero jak już kilka razy obejrzymy, minie pierwsze wzruszenie, ciekawość weźmie górę nad emocją, zaczniemy doceniać, co mamy w ręku: DZIEŁO, dzieło życia Andrzeja Spanily’ego. Nie przesadzam – to nie jest jeszcze znalezione w słowniku jednoznaczne określenie: „dzieło”, to słowo zbyt znane i używane. Jednak to dzieło, bo jeszcze w listopadzie Autor szukał brakujących tekstów, fotografii przedwojennych i czekał, ciągle czekał na zdjęcia z uroczystości od Rodzin Katyńskich. Bo ten „nasz” – w rozumieniu Andrzeja – miał polegać na tym, że będziemy wszyscy, całą katyńską społecznością, współautorami albumu przez przekazanie choć jednego zdjęcia z uroczystości z oddania cmentarzy. Długo by przyszło czekać na nadesłanie od wszystkich. Jeszcze teraz niektórzy pytają, czy mogą dosłać, bo po dłuuugich dyskusjach pięć zdjęć wybrali do druku. Dlatego Andrzeja spotkało pewne rozczarowanie co do solidności i, co tu gadać, głębszego zainteresowania sprawą cmentarzy katyńskich. Prosił, mówił, pisał, zachęcał – zaledwie kilka osób odpowiedziało w terminie. Ich nazwiska znajdziecie na ostatniej stronie albumu. Prawda, że za mało. A powinno być tak: „Album powstał przy żywiołowej współpracy wszystkich Rodzin Katyńskich w Polsce”. Nie można pomarzyć?
Jeśli już na chłodno spojrzymy na dobór tekstów i fotografii, załatwienie tłumaczeń na język angielski i rosyjski, no i tę najbardziej przyziemną sprawę: zebranie odpowiedniej gotówki na wydanie dzieła, dopiero zaczniemy doceniać ogrom pracy wykonanej przez Andrzeja i zespół Rodziny Katyńskiej z Gdyni. Brawo!!! Już Wam wszystkim oszczędzę liczenia zdjęć, podam cyfrę bezbłędną. Słowo daję, że piszę samą prawdę i tylko prawdę: album zawiera 570 kolorowych zdjęć z uroczystości poświęcenia cmentarzy, 155 barwnych fotografii eksponatów muzealnych oraz 217 sepiowanych, zamieszczonych w skrzydełkach książki, 650 postaci oficerów, policjantów i innych służb (zdjęcia legitymacyjne), 120 fotografii przedwojennej armii. Wszystko to podane na 233 stronach za jedyne 65 złotych! Papier najwyższej jakości – kredowy, format albumu standardowy. To nie buchalteria, to ciągły, nieustanny mój podziw dla twórców albumu!
Uroczysta promocja albumu odbyła się w Gdyni w czasie spotkania opłatkowego w dniu 20 stycznia w Klubie Marynarki Wojennej. Był to jednocześnie mały jubileusz naszego „Rodowodu”: czytamy go już 5 lat. Czas leci… Oby „Rodowód” nadal tak dobrze i obszernie nas o wszystkim informował, wzruszał, przypominał, pomagał…
Teraz powinno nastąpić podsumowanie, wystrzelenie korka z szampana i życzenia, życzenia, życzenia… Radosny nastrój, uśmiech i zadowolenie zepsuł nam znowu ktoś, kogo nie powinniśmy słuchać, czytać i traktować poważnie. Odezwał się aż z Nowego Jorku Roman Wawrzonek ze swoim specjalnym „Przełomem”, a z Warszawy z listem do Rodzin Katyńskich sama Krystyna Krzyszkowiak. I to akurat, kiedy już wszystko ucichło – jak nam się zdawało – podniósł się „głos sumienia”, łabędzi śpiew na znaną od lat nutę i treść tej piosenki, też nam znaną: groby, te piękne cmentarze rozebrać, rozkopać, wyjąć szczątki, przewieźć do kraju i pochować nad Wisłą. No proszę, jakie to łatwe! Że nikt z nas nie wpadł na tak idiotyczny pomysł! Może dlatego, że my jeszcze nie jesteśmy „psychiczni”, jak oni! Adresy szpitali, gdzie leczą wariatów, możemy podać. W Stanach Zjednoczonych też! I to zakładów zamkniętych, bo są to niezwykłe i nieuleczalne przypadki choroby psychicznej. Tyle mego komentarza na ten dodatkowy i nieprzewidziany program uroczystości: tematu i obsesji „Wdowiego Grosza”.
Opracował Włodzimierz Dusiewicz
Pierwodruk: Nasz album…, „Rodowód” [Gdynia] 2001, nr 2