Autor

Tytuł

Józef Bocheń­ski

…tyl­ko nie mogą wró­cić… Dowo­dy w spra­wie sowiec­kie­go mor­du w Katyniu

Wydaw­ca:

Miej­sce wydania:

Data wyda­nia:

Opis:

S.I. „Text”: „Atu”

brak

[1990]

ss. 106

„Napi­sa­łem pra­cę lep­szą lub gor­szą, ale tyl­ko tak, jak dyk­to­wa­ły mi pozna­ne i gro­ma­dzo­ne wie­le lat mate­ria­ły” – pisze zamiast pod­su­mo­wa­nia swo­jej książ­ki Józef Bocheń­ski. „Nie rosz­czę sobie pre­ten­sji do zysków, nagród lub nawet uzna­nia, bo nie dla­te­go ta pra­ca powsta­ła”. Autor, któ­re­mu – jak sam pisze – „w 1940 r. zawa­lił się świat”, na wła­sną rękę i wła­snym sump­tem bada dostęp­ne źró­dła doty­czą­ce Zbrod­ni Katyń­skiej, chcąc usta­lić, jaki los spo­tkał jego ojca oraz pozo­sta­łych ofi­ce­rów Woj­ska Pol­skie­go, wzię­tych w 1939 roku do nie­wo­li przez Sowietów.

Autor podzie­lił swo­ją pra­cę na 12 roz­dzia­łów, w każ­dym dość szcze­gó­ło­wo dając wykład­nię tego, co wie, co uda­ło mu się usta­lić oraz jakie wnio­ski wycią­ga z zebra­nych mate­ria­łów. I tak naj­pierw dosta­je­my krót­ki rys wyda­rzeń poprze­dza­ją­cych wybuch II woj­ny świa­to­wej. Trud­no jed­nak mówić tutaj o rysie histo­rycz­nym, jest to bowiem swe­go rodza­ju esej, bar­dzo oso­bi­ste spoj­rze­nie na postać Józe­fa Sta­li­na i jego poli­ty­kę mię­dzy­na­ro­do­wą. Autor nie boi się sta­wiać kon­tro­wer­syj­nych tez, nie uni­ka rów­nież emo­cjo­nal­ne­go tonu. W podob­nym sty­lu utrzy­ma­ny jest każ­dy z roz­dzia­łów. Całość książ­ki jest pisa­na w bar­dzo oso­bi­ste­go punk­tu widze­nia i prze­siąk­nię­ta subiek­tyw­ny­mi sąda­mi: czy cho­dzi o opis kam­pa­nii wrze­śnio­wej, czy o rela­cję z sowiec­kiej oku­pa­cji wschod­nich ziem Pol­ski oraz państw bał­tyc­kich, czy wresz­cie – histo­rię sowiec­kich mor­dów, doko­ny­wa­nych na więź­niach po inwa­zji Nie­miec hitle­row­skich na ZSRR, kie­dy ustę­pu­ją­cy Sowie­ci dopu­ści­li się wie­lu zbrod­ni na prze­trzy­my­wa­nych do tej pory więź­niach. Mowa jest tak­że, co oczy­wi­ste, o roku 1943 i odkry­ciu maso­wych gro­bów w lesie katyń­skim. Ta emo­cjo­nal­ność ujaw­nia się tak­że w okład­ce – dość typo­wej dla cza­su, kie­dy pra­ca się uka­zy­wa­ła, poprzez bar­dzo pro­ste sko­ja­rze­nia odwo­łu­ją­cej się wyobraź­ni poten­cjal­nych odbiorców.

Opi­su­jąc poj­ma­nie ofi­ce­rów i ich los do wio­sny 1940 roku, Józef Bocheń­ski prze­sta­wia dość sze­ro­kie spek­trum tek­stów, do któ­rych uda­ło mu się dotrzeć, jed­nak nie potra­fi zacho­wać obiek­ty­wi­zmu i powścią­gnąć emo­cji, bio­rą­cych co i rusz górę. Trud­no mu się jed­nak dzi­wić. Moż­na odczy­ty­wać tę książ­kę jako swo­istą tera­pię, pró­bę pora­dze­nia sobie z oso­bi­stą tra­ge­dią śmier­ci ojca, ale też ze wszyst­ki­mi wyni­ka­ją­cy­mi z tego kon­se­kwen­cja­mi. Jako syn przed­wo­jen­ne­go ofi­ce­ra autor był szy­ka­no­wa­ny, unie­moż­li­wia­no mu dostęp do edu­ka­cji, jed­nak był zde­ter­mi­no­wa­ny i upar­ty, dzię­ki cze­mu uda­ło mu się „obejść” sys­tem i skoń­czyć stu­dia (w doku­men­tach w pyta­niu o pocho­dze­nie pisał o ojcu jako urzęd­ni­ku), tak­że w ten spo­sób sta­wia­jąc opór wszech­obec­ne­mu kłam­stwu na temat Zbrod­ni Katyńskiej.

Trze­ba jed­nak doce­nić, jak wie­le mate­ria­łu uda­ło się auto­ro­wi zdo­być. W mul­ti­me­dial­nej rze­czy­wi­sto­ści, do jakiej jeste­śmy przy­zwy­cza­je­ni, pozy­ska­nie wszel­kiej iko­no­gra­fii zaj­mu­je kil­ka minut, a do wie­lu publi­ka­cji, nie­gdyś osią­gal­nych tyl­ko w odle­głych archi­wach, mamy dostęp w wer­sji zdi­gi­ta­li­zo­wa­nej. Ina­czej było w cza­sie publi­ka­cji książ­ki, na przy­kład tyl­ko nie­licz­ni wie­dzie­li, jak wyglą­dał wów­czas ukry­ty w lesie katyń­skim cmen­tarz (ten wyko­na­ny przez Sowie­tów), bo trud­no tam było dotrzeć, podob­nie jak trud­no dostęp­ne były archi­wal­ne zdję­cia czy plany.

Wpraw­dzie wnio­ski, jakie autor wycią­ga, czę­sto są nie do koń­ca słusz­ne, a sta­wia­ne przez nie­go tezy dziś brzmią nie­co kon­tro­wer­syj­nie, książ­ka tylko nie mogą wró­cić… jest waż­nym świa­dec­twem poko­le­nia, któ­re­mu przy­szło się mie­rzyć z jed­nej stro­ny z rodzin­ną tra­ge­dią, a z dru­giej – z bra­kiem moż­li­wo­ści usta­le­nia praw­dy i dowie­dze­nia się, co tak napraw­dę spo­tka­ło bli­skie­go czło­wie­ka. Lata powo­jen­ne, kie­dy tak­że na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej pano­wa­ła zmo­wa mil­cze­nia, jeśli cho­dzi o los pol­skich jeń­ców pomor­do­wa­nych w Katy­niu, były swo­istą dro­gą krzy­żo­wą dla rodzin, poszu­ku­ją­cych i doma­ga­ją­cych się praw­dy o swo­ich synach, bra­ciach, ojcach i mężach. Nie­trud­no zatem zro­zu­mieć, dla­cze­go rok 1989 (książ­ka uka­za­ła się w 1990) sta­no­wił zerwa­nie opa­ski zamy­ka­ją­cej usta tym, któ­rzy mogli opo­wie­dzieć – i opo­wia­da­li! – swo­je histo­rie. W świe­tle dzi­siej­szych usta­leń bada­czy książ­ka Józe­fa Bocheń­skie­go nie ma wiel­kiej war­to­ści histo­rycz­nej. Ma za to ogrom­ną war­tość jako histo­ria rodzi­ny, któ­ra przez lata ska­za­na była na brak infor­ma­cji i kłamstwa.

Autor ma świa­do­mość, że jego opra­co­wa­nie może spo­tkać się z zarzu­tem subiek­ty­wi­zmu, dla­te­go sta­ra się pod­pie­rać swo­je sądy odwo­ła­nia­mi do źró­deł, a całość dopeł­nia biblio­gra­fia wyko­rzy­sty­wa­nych tek­stów. Bocheń­ski cytu­je na przy­kład rela­cje Józe­fa Czap­skie­go, oca­la­łe­go jeń­ca Sta­ro­biel­ska, któ­ry zamiast na miej­sce stra­ceń w Char­ko­wie tra­fił do obo­zów w Paw­lisz­czew Borze i Gria­zow­cu i tam docze­kał 1941 roku i tzw. pol­skiej amne­stii. Pamię­taj­my, że to wła­śnie Czap­ski, wier­ny swo­im towa­rzy­szom nie­wo­li, na pole­ce­nie gene­ra­ła Ander­sa mie­sią­ca­mi szu­kał ich śla­dów w Sowie­tach. Potem, jako współ­twór­ca pary­skiej „Kul­tu­ry”, wie­lo­krot­nie pisał o swo­ich doświad­cze­niach i był przez dzie­się­cio­le­cia nie­zmor­do­wa­nych świad­kiem spra­wy katyńskiej.

Opra­co­wa­ła Mał­go­rza­ta Walendowska